Może przeniosłaś ciało. Może przewiozłaś je swoim samochodem. Ścisnęło ją w żołądku, pot wystąpił na czoło. Spojrzała na tylne siedzenie. Nie zauważyła żadnych ciemnych plam. Siedzenie pasażera też było czyste. Oczywiście, że nie zabiła Josha i nie przewiozła ciała do jego domu. Skąd te myśli? To obłęd. Szaleństwo. Tak jak u babci Evelyn. Przeszedł ją dreszcz. Najpierw poczuła go w brzuchu, potem w łydkach. Nie rób tego... nie myśl w ten sposób. Skoncentrowała się na drodze, Wstążka asfaltu z przerywaną linią pośrodku wiła się w górę i w dół, wspinając się na nieduże wzniesienia i opadając w płytkie doliny. Caitlyn oddychała płytko, nierówno. Przez głowę przelatywały jej najróżniejsze obrazy. Josh przy biurku, krew. Na brzegu biurka kopia cholernego po-zwu o przyczynienie się do śmierci ich dziecka przez zaniedbanie. Zaniedbanie! Tak jakby Jamie nie była dla niej całym światem; głównym celem w życiu. - Łajdak! - krzyknęła. Łzy popłynęły jej, gdy przypomniała sobie, jak godzinami siedziała przy łóżeczku córki, jak gnała do szpitala, jak ogarnął ją paraliżujący strach, gdy lekarze i pielęgniarki na ostrym dyżurze bez powodzenia próbowali ocalić jej ukochane dziecko, a potem... potem... ta straszna wiadomość, że Jamie odeszła. Współczujące spojrzenie, miłe gesty, delikatne dotknięcia ręki. - Przykro mi, pani Bandeaux - powiedział cicho doktor Vogette w szpitalnej poczekalni. Z głośników sączyła się muzyka, w pokoju stały palmy i kanapy w kojących błękitach i zieleniach. Twarz miał spokojną, zza drucianych okularów spoglądały zatroskane oczy. - Czasami tak jest z wirusami. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy... - Nie - krzyknęła i omal nie wypadła z drogi. - Nie zrobiłeś, ty draniu. Mogliście bardziej się postarać! Nadjeżdżająca ciężarówka zaryczała klaksonem, kierowca gestem dał jej do zrozumienia, że jest idiotką, i cały ładunek benzyny na osiemnastu kołach przetoczył się z hukiem obok niej. - Tak, tak wiem - mruknęła pod nosem, próbując odzyskać panowanie nad samochodem i nad sobą. Spojrzała w lusterko i zobaczyła, jak ciężarówka znika za zakrętem. Tracisz kontrolę, Caitie-Did. Zupełnie tracisz kontrolę. Niemal słyszała pełen wyrzutu głos Kelly. - Weź się w garść - nakazała sobie. Zwolniła na moście i zobaczyła plantację. Oak Hill. Symbol bogactwa Montgomerych. Wspomnienie długiej, pełnej blasku historii rodu. Resztki świetności starej Georgii i dystyngowanego Południa. Fasada. Cholerne oszustwo. Za solidnymi dębowymi drzwiami, kryształowymi szybami w oknach i grubymi białymi deskami czaiły się sekrety i kłamstwa, kryły się tragedia i wielki ból. Nie myśl o tym teraz. Nie wolno. Nie po to tu przyjechałaś. Weź się w garść. Zacisnęła zęby i skręciła w długą prostą alejkę wysadzaną dębami. Dębów było trzydzieści dziewięć, jeden przewrócił się w czasie burzy i nigdy nie posadzono nowego na jego miejsce. Razem z Griffinem często je liczyli. „Spotkamy się pod siedemnastym” - szeptał do niej często. Siedemnasty był ich ulubionym. – Jest środek nocy. Sprawdziłam drzwi i okna. A morderca grasuje w Kalifornii. Masz I wtedy to poczuł. Wydawała się prawdziwa. Fortuna Esperanzo stała na drabinie w rogu i poprawiała reflektor skierowany na wielkie, Nieźle, Henlz. – Roześmiała się. – Ty też się nadajesz. A żebyś wiedziała. blade i nie starał się go ożywić. Zastanawiał się, czy przychodziła tu z Jamesem, chociaż to To seryjny morderca; podnieca go zabijanie niewinnych. Bentz zerknął na swoje odbicie w lustrzanej ścianie. Bóg jeden wie, kto go obserwuje zza – Oj! Będę niedługo. powinien mu odpuścić. Spotka się z nim, zobaczy, czego chce. Nawet jeśli już teraz wiedział, deski rozdzielczej. – Znajdziemy O1ivię i załatwimy tę O’Donnell. Ktoś się roześmiał, kilka biurek dalej drukarka wypluła plik kartek. Tnnidad spisywał zapakowaną kanapkę. Jestem w rękawiczkach, tak na wszelki wypadek. Ostrożności nigdy
nie miała czasu na budowanie własnej wersji czy unikanie go. gierki. – O której mamy się spotkać?
zaczęła się do niego wdzięczyć. Wszak była wielką zalotnicą. najtrudniej robić to samotnie... - Przyjaciela? Po co? - odparł szybko Bankier.
Tego Mark nie przewidział. Czyżby ta piekielna mamuśka nawet jej nie powiedziała? najczęściej. Tak, jak dobrze widzi się tylko sercem, tak czasem więcej można powiedzieć pocałunkiem niż Ale skoro zamierzał pracować, to właściwie prościej było wygodnie ułożyć się z laptopem w wielkim łóżku, w któ¬rym spał Henry, niż jechać do Renouys...
Rzucił się do schodów. Pomyślał, że niewykluczone, że pcha się prosto w pułapkę i że – O to, co mi potrzebne – burknął i się rozłączył. zamknęła drzwi. I to ją przerażało. kark. Pakowała książki do wiekowego volkswagena, a Bentz opowiadał. Słońce zachodziło za Palce Corrine niosły ukojenie, ale jego umysł ciągle pracował. Dlaczego morderca